

Ich tradycje kontynuowało następne pokolenie w osobach wsponianego Jana Wiktorowicza (02.04.1815-po 1868), Józefa Wiktorowicza Netczuka-Zielińskiego (29.07.1817-30.08.1905) oraz Mikołaja (12.12.1823-po 1870), Andrzeja (27.08.1837-po 1870) i Józefa Jana (27.02.1844-ok. 1924) Janowiczów Netczuków. Idee te zachowali również przedstawiciele kolejnego pokolenia: Dominik Janowicz (05.08.1843 -1890) i Mikołaj (01.12.1857-02.06.1925) Janowicze Wiktorowicze oraz z drugiej gałęzi Jan Mikołajowicz (25.04.1848-15.11.1924), Antoni Andrzejowicz (19.04.1858-po 1870), Franciszek (01.12.1866-04.03.1919) i Mikołaj (1879-30.08.1938) Józefowicze Janowicze, a także Łukasz Dominikowicz (15.10.1868-28.07.1939) z gałęzi Wiktora.
Józef Jan, syn Jana Teodorowicza gmińskiego miejskiego (wówczas przełożony służb porządkowych policyjno-pożarniczych) wybierany przez ogół mieszkańców, po zakończeniu nauki prawdopodobnie na poziomie elementarnym wrócił do Międzyrzeca i założył siedlisko przy ul. Narutowicza. Wcześniej znaczenie zaczęli odgrywać również Józef Netczuk, syn Wiktora, wieloletni urzędnik miejski, kasjer, pełniący okresowo przez kilka lat (1844, 1845, 1846-1849, 1851) obowiązki burmistrza Międzyrzeca, założyciel gniazda rodzinnego w dawnej siedzibie Burzyńskich przy ul. Warszawskiej. Wkrótce potem również wnuk brata - Łukasz Dominikowicz zapisze się w historii rodziny jako kontynuator urzędniczych tradycji a po nim jego córka Stanisława.
Kariera wojskowa była wtedy okazją do awansu społecznego dla linii, która wyemigrowała do Rosji, ale służba w zaborczej armii była negatywnie postrzegana przez rodzinę, dlatego też już w odrodzonej II Rzeczpospolitej kontakt z rosyjską gałęzią się urwał. Wzorce zarządzania majątkiem czerpano z majątków ziemskich przyjaciół i dalszej rodziny, a także z majoratu, w którym za sprawą męża gospodarzyła jedna z Netczukówien. Ambicjom i marzeniom tych pokoleń zawdzięczamy utrwalanie relacji rodzinnych pomiędzy licznymi wtedy rozchodzącymi się już liniami rodu. Zachowali oni dawne znaki własnościowo-rozpoznawcze: Trzy Róże na saniach Józefa Jana i Mikołaja oraz herb mieszczański w formie pieczęci. Dziś zastanawia nas jego bogata symbolika. Jest on wyrazem świadomości społecznej, zapewne też etnicznej, charakterystycznej zresztą dla tej epoki. Świadomość tę nasi pradziadowie zmaterializowali w syntetycznej postaci własnego znaku rozpoznawczego, pełnego odniesień do przeszłości i powiązań z historią zamieszkiwanego od stuleci miasta. Również w wielu historiach rodzinnych pobrzmiewały echa odległych wydarzeń, które przesądziły o obecności przodków na Podlasiu. Takie historie zachowały się w pamięci licznych rodzin mieszkańców Międzyrzecczyzny. Wszystkie historie dotyczące naszej rodziny zostały przez nas spisane.


Wydarzenia polityczne i religijne sprzyjały integracji dużej rodziny jako takiej, ale też i w ramach społeczności lokalnej. W dwudziestoleciu międzywojennym lub wcześniej powstał monogram rodzinny stanowiący trzon współczesnego ekslibrisuw wersji z 1999 r. Monogram ten znajdował się na zegarku kieszonkowym. Również tradycje bibliofilskie w naszej rodzinie mają korzenie w odległych czasach. Skromny zbiór książek był wspominany już w drugiej poł. XIX w. Dowodziły tego pojedyncze zachowane egzemplarze (obecnie już tylko jeden) i relacje dziadków o utraconych w pożodze wojennej książkach. Tradycje te z pewnością zapoczątkował Jan Teodorowicz Netczuk oraz jego ojciec Teodor, nauczyciel w szkole cerkiewnej w XVIII w. i na pocz. XIX, a zarazem diak i diakon. Jako diakon musiał posiadać stosowne wykształcenie, które zdobywał zapewne w Chełmie lub Brześciu. Przed nim w naszym rodzie księdzem unickim był Semen Sakowicz, zarazem proboszcz międzyrzecki unicki parafii staromiejskiej w poł. XVII w. gdy rodzina jeszcze używała dawnych nazw rodowych Sakowicz i Naczko.
W aktach metrykalnych pierwopisowych podpisywali się alfabetem łacińskim, chociaż najstarsze podpisy wskazują na większą biegłość w pisaniu cyrylicą. We wtóropisowych księgach, pomimo iż umieli pisać, zapisywano ich często jako niepiśmiennych. Kilka podpisów złożonych w pierwopisowych księgach przez Jana, Józefa czy Ignacego świadczy o tym, że nie można bezkrytycznie przyjmować zapisu metrykalnego o niepiśmienności świadków w aktach, gdyż akta te często były sporządzane po wykonaniu obrzędu przez organistów lub pomocników na podstawie kartek dostarczanych przez księży, gdy stawający i świadkowie wracali do domu, a inne obowiązki kapłana lub organisty nie pozwalały na dopełnienie podpisów od ręki. Dlatego aby nieobecnych już nie fatygować, ksiądz lub organista zapewne wpisywali, iż świadkowie pisać nie umieją, to upraszało procedurę. Czasem podpisy są również w księgach wtóropisowych (kopiach). Te same osoby niewątpliwie umieją nie tylko się podpisać, ale czytać i pisać w ogóle, co sądzić można z charakteru podpisu i innych dokumentów, które w tym czasie podpisują.
Ostatnim znakiem idei jednościowych był ślub Antoniny z Netczuków Jakubowiczowej w 1946 r. Wzięli w nim udział przedstawiciele wielu linii, a także krewni, m.in. Mankiewiczowie i Wolscy. Wiele zawdzięczamy też tradycjom przyjętym za pośrednictwem rodzin spokrewnionych, zwłaszcza zaś Mankiewiczów i Wolskich, jak również Lewandowskich, Zaniewiczów, Kieruczenków i in.


Jak to się zaczęło, czyli nasza rodzinna przygoda z genealogią


W latach 1991-1993, kiedy miałem 6-8 lat, moja prababcia (w linii macierzystej) Pelagia z Cżyżyków Witkowska (02.02.1897-31.01.1993), rodowita mazowszanka, zafascynowała mnie kulturą drobnej szlachty mazowieckiej. W rodzinnych stronach mojej mamy spędzałem wakacje od najmłodszych lat. Opowiadaniu rodzinnych historii sprzyjała atmosfera sielankowego Zawkrza. Pod wpływem babcinych wspomnień rodzinnych i baśniowych opowieści, napisałem dwa opowiadania: ściśle wiążące się z Karniszynem i laskiem Wysokie - Kwiat paproci (1999) do Atrium - charytatywnego tomiku twórczości uczniów SSP nr 72 we Wrocławiu oraz pracę konkursową Wrocławskiej Biblioteki Publicznej - Dziewiętnastowieczna rodzina szlachecka (1999) - opublikowaną w tomiku pod nazwą konkursu - Portret rodziny, (2000).
W 1993 roku w pięknym wieku 97 lat prababcia Pelagia zmarła. Wtedy nie zajmowałem się jeszcze genalogią, nie wiedziałem nawet, że istnieje takie słowo. Wiedziałem natomiast, że opowiadania prababci nie były zwykłymi bajkami dla dzieci, lecz opisywały prawdziwą historię jej rodziny. Poprzez te opowiadania prababcia zaszczepiła we mnie przywiązanie do przeszłości i historii oraz potrzebę zgłębiania wiedzy w tym zakresie. Za życia prababci narysowałem pierwsze drzewo genealogiczne rodzin Witkowskich i Czyżyków, które przechowuję do dziś. Nie była to już tylko rodzina prababci, ale prawdziwie moja, oswojona i uporządkowana, by łatwiej spamiętać skomplikowane relacje, liczne rodzeństwo.


Będąc nastolatkiem, zacząłęm zbierać wśród rodziny informacje o dziadkach, pradziadkach, dalszych przodkach i miejscach, z których pochodzili. Spisywałem różne przekazy ustne. Okazało się, że genealogią zajmował się w młodości również mój tata Tadeusz (ur. 1944), a wcześniej jego mama Gabryela z Wolskich Netczukowa (28.12.1920-03.10.1987). Dowiedziałem się, że był to element tradycji rodzinnej. Podobnie jak ja, mój papa uległ w dzieciństwie urokowi historii rodzinnych, które opowiadali mu Tomasz (1885-18.03.1960) i Edward (1883-25.10.1959) Wolscy - jego dziadek i wuj. Wszystkie informacje genealogiczne dotyczące skoligaconych rodzin Netczuków, Wolskich i Mankiewiczów, uzupełnione przez zaprzyjaźnionego z babcią Gabryelą kościelnego były spisane w jednym zeszycie. Była to swego rodzaju kronika rodzinna przekazana nam w spadku po Wolskich uzupełniona wiedzą z ówczesnych źródeł (wiele z nich zginęło podczas wojny). Była tam kompletna genealogia Netczuków spisana z ksiąg metrykalnych, zapewne od 1688 r., genealogia Wolskich, Nestoruków i Mankiewiczów, były wzmianki o działalności krewnych w międzyrzeckim Bractwie Różańcowym, założonym w 1614 r. Były też przepisy kulinarne, wiersze i erotyki Fredry. Niestety Kronika Wolskich przepadła w latach 60. XX w. Zeszyt fascynował mojego tatę, który robił z niej różne odpisy. Powstał w ten sposób drugi zeszyt, głównie z genealogią Netczuków. Historia tych notatek przytoczona jest w dziale Historia rodu pod tytułem "Historia notatek genealogicznych - dramat w trzech aktach".


Od tego czasu ożywiła się świadomość genealogiczna Netczuków. Do tej wspaniałej zabawy integracyjnej przyłączyli się bliżsi i dalsi kuzyni oraz krewni. Nawiązaliśmy kontakty i ożywiliśmy relacje z gałęzią klanu z ul. Warszawskiej. Okazało się, że ze stryjem (w zasadzie kuzynem) Alfredem Netczukiem (ur. 1934), dzielę genealogiczną pasję. Mimo różnicy wieku nawiązaliśmy serdeczną znajomość, wymieniliśmy się bogatymi owocami naszej genealogicznej pracy i ożywiliśmy kontakty naszych rodzin. W 2006 roku pierwszy raz od kilkudziesięciu lat udało się spontanicznie zebrać na wspólnym małym zjeździe młodych i starszych przedstawicieli prawie połowy polskich linii Netczuków. Odwiedziliśmy wielu krewnych i seniorów. Dodatkowo zebraliśmy dużo wspomnień, zdjęć i pamiątek. Obecnie wspólnie opiekujemy się genealogią rodu. Choć w 2014 r. Alfred odszedł do wieczności pozostała jego spuścizna, genealogia gałęzi z ul. Warszawskiej, jej tradycje, wspomnienia i co najważniejsze nawiązane relacje między dwiema gałęziami tego samego rodu. Odkrywamy nowe relacje łączące nasze gałęzie w przeszłości, szukamy kontaktu z odległymi krewnymi na wschodzie i zachodzie. Zachowujemy wspomnienia dla przyszłych pokoleń. W ten oto sposób doszliśmy do obecnego miejsca na tej stronie, gdzie pragniemy zaprezentować rodzinie, krewnym i gościom to nasze pokoleniowe dzieło. Droga ta była bardzo długa i nie pozbawiona rozczarowań. To dzięki wysiłkowi pokoleń możemy dziś w tej otwartej, dogodnej dla wszystkich formie przekazać naszą historię krewnym w najodleglejsze zakątki świata.


W poszukiwaniach zaszliśmy bardzo daleko do XVI w. do Naczków/Saków - litewskich Doliwitów i ich bocznej gałęzi Kozarów, którzy poprzez Wołyń dotarli na Podlasie i do Międzyrzeca, a atkże na Bracławszczyznę. Nais przodkowie dzierżawili grunty bojarskie w dobrach woźnickich koło Huszlewa w II poł. XVI w., władali terenami dzisiejszych wsi Szachy i Dołha wespół z Bohowitynowiczami w dobrach bialskich Iliniczów w I i II poł XVI w., skąd zaczęli napływać do Międzyrzeca (ok. 1545 r.) po objęciu go przez Stefana Zbaraskiego. Wcześniej w k. XV i na pocz. XVI w. dzierżyli Lisiczyńce i Koziary we włości nowozbaraskiej niedaleko Toków i Ożhowiec, skąd rozeszli się po Ukrainie. Pochodzić mieli z Litwy z rodu Piotra Naczki, a ten z kolei mógł być potomkiem Ginwiłowiczów/Saków i Giedrojciów.
W ramach powstałego nieformalnego klubu prowadzimy rozległe poszukiwania genealogiczne. Każdy może dołożyć się przesyłając teksty, zapiski i relacje swoich dziadków, udostępniając pamiątki. My wszyscy zarówno ujawnieni w klubie jak i pozostali krewni wspólnie tworzymy historię naszego klanu. Ja z wielką Waszą pomocą zbieram tylko okruchy wspomnień, za co bardzo Wam wszystkim dziękuję.
Łukasz K. Netczuk
4 maja 2006 - 24 sierpnia 2008 - 20 lipca 2011 - 28 listopada 2012 - 28 stycznia 2013 - 31 grudnia 2013 - 22 maja 2024 r.